chciałbym przedstawić Wam po krotce moja przygodę jak utopić siano w perelce bawarskiej motoryzacji.
Samochod odkupiłem od mojej kobiety - 2003, sedan, estorilblau. Zgnity, nie hamował, pił olej regularnie ale gdy zaczął pic płyn chłodniczy szybciej niż ja piwo - zdecydowałem, ze z auta używanego raz na 5-10 dni zrobie sprawne niezawodne auto. I to chyba nie była dobra decyzja.
Ogólnie wymieniono:
Pierścienie tlokowe, rozrząd, uszczelkę głowicy, pokrywy zaworów, kolektorów, panewki korbowodowe, czujnik vanosa + głowica splanowana uszczelniona + wymienione wszystkie zawory.
Wszystko chodziło idealnie, jeździłem stosunkowo rozsądnie, do czasu aż przy osiągnięciu 180km/h zaświeciła się kontrolka oleju (stan był sprawdzany na bieżąco). Silnik zaczął trochę cykać, wiec już wiedziałem, ze się jakiś gnój odjebal.
Pojechałem do tego chłopa co mi silnik składał, posłuchał, stwierdził, ze patologii żadnych nie ma wiec jezdzic obserwować.
Pojezdzilem poobserwowalem i dalej cyka jak stado komarów wiec pojechałem do innego chłopa a ten mi mówi, ze to panewki.
W sumie to zapomniałem mu powiedzieć, ze były robione ale to wtedy jak, na korbie się znowu zesraly czy teraz główne pukają do mnie, ze maja zamiar wyciągnąć kopyta ?
Bardzo proszę o trafne sugestie gdyż kwota pieniędzy „zaonwestowanych” w ten wóz wkrotce zbliży się do kwoty jaka zapłaciłem za to auto i nie wiem czy dalej mam się z tym pierdolic czy nakryć kocem i czekać na lepsze dni bo mam czym jezdzic ?


Generalnie jak obczajam objawy/dźwięk stukot panewek na yt to nie jest dźwięk, jaki jest u mnie.
Od momentu zapłonu do zgaszenia cały czas słuchać tylko „cykanie”, przy dodaniu gazu cyka szybciej ale nie intensywniej.